Kto mnie zna, ten wie, że kocham kolory. Że przemawiają do mnie te intensywne, choć nie pogardzę pudrowym różem. W jedzeniu kieruję się również kolorami. Wybieram posiłki o intensywnych barwach, bo za nimi idą wyraziste smaki. I to jest dla mnie definicja uczty dla zmysłów.
Wielokolorowe, o rozmaitych kształtach i w różnych rozmiarach: dynie to tykwy rosnące na płożącej się lub pnącej łodydze. Patisona, cukinię, kabaczka cenię za łagodny w smaku i delikatny miąższ, który można doprawić na mnóstwo sposobów. Dynia acorn, dynia kabocha czy zwyczajna mają gęsty miąższ, który dopiero pod wpływem gotowania nabiera słodkiego smaku i kremowej konsystencji.
Co roku wracam do niezawodnego samorobiącego się przepisu na dyniowate. I co roku jaram się jego wyjątkowością i prostotą. Bo przecież w kuchni trzeba tak robić, żeby się nie narobić.
Co muszę naszykować na jakieś 6 porcji? A no to:
250 ml oliwy extra vergine 60 ml octu winnego z czerwonego wina 6 obranych i lekko zgniecionych ząbków czosnku 6 liści laurowych po 1 łyżce posiekanego świeżego tymianku i rozmarynu sól + pieprz 1,5 kg pokrojonych na kawałki różnych warzyw dyniowatych (patison, dynia, cukinia, kabaczek)
Najpierw robię winegret: w misce mieszam oliwę, ocet, czosnek, liście laurowe, tymianek, rozmaryn i po pół łyżeczki soli i pieprzu. Połowę sosu odstawiam. Drugą połową smaruję warzywa, które przykrywam folią i trzymam w temperaturze pokojowej jakieś 1-2 godzin.
Odpalam grilla w piekarniku lub normalnego ogrodowego. Natłuszczam blaszkę do grillowania. Wyjmuję warzywa z marynaty i grilluję jakieś 3-5 minut z każdej strony.
Na stół wjeżdżają skropione pozostałą częścią marynaty. A ja odpływam.
Z głosem budzika mój mózg wchodzi na maksymalne obroty i pozostaje w tym stanie aż nocne zmęczenie nie zwali mnie z nóg. Myślę, więc jestem - to mnie określa. Myśli ulotne, więc imperatyw każe pisać. Pisać dla Was.
Dodaj komentarz